poniedziałek, 14 listopada 2011

Jesień w kwadracie

Dawno mnie tutaj nie było, wiem. Życie czasami układa swoje scenariusze i teraz mam mniej siebie na wszelakie działania "twórcze", mam nadzieje, że kiedyś znów zaleje mnie ocean wolnego czasu i będę szaleć ile dusza zapragnie:). W międzyczasie śledzę Wasze poczynania na bieżąco i wszystko, co oglądam jest niezmiernie inspirujące!
Jesień w kwadracie to mój osobisty koc, zaczęłam go robić chyba całe wieki temu i od samego początku byłam zakochana w kolorach. 


Postanowiłam wykończyć go w prostym stylu, wszak prostota jest piękna prawda?


Na Wyspach jesień mija nam szybko. Dni i godziny dzielę pomiędzy dzieci, męża, pracę i niezmordowanie wplatam tu i ówdzie pachnące cynamonem wypieki. Mam nadzieje, że zima jeszcze Was nie dopadła!:).



Tak mój koc prezentuje się na naszej kanapie:

Życzę Wam ciepłych dni, otulajcie się plątaniną włóczek ile wlezie i mam nadzieję, do kolejnego posta!!!

środa, 21 września 2011

Turkusowo

Nie zwykłam aż tak zaniedbywać rozpoczętych prac, zazwyczaj jak już zacznę, to nie mogę doczekać się końca, żeby się napajać urodą właśnie dokonanego dzieła. Myślę, że więcej się nie skuszę na kolejne kwadraty, ich łączenie, wszywanie nitek i cała reszta zupełnie mnie nie kręci i raczej zniechęca. 
Tak czy owak, poduszka powstała i zamieszka u Mikołaja w pokoju, choć jest nieco kobieca, nie ma to chyba dla niego najmniejszego znaczenia, bo on kocha nowe wytwory mamy, po tygodniu taki "twór" zazwyczaj można usunąć z jego sypialni.
Dziś w roli modela wystąpił smutny miś, dzieci z poduszką i tak uciekałyby przede mną, a on cierpliwie trwał:).



A ja mam nadzieję, że jesień was tam w Polsce jeszcze nie dopadła i ściskam wszystkich serdecznie!

środa, 31 sierpnia 2011

Frustracje i jesień

Dziś napiszę krótko - żyję i coś tam robię. Niestety ostatnio mamy troszkę pod górkę, w związku z czym niechętnie siadam do maszyny, żeby skończyć moją kolorową kompozycję, na połączenie czeka też 18 szydełkowych kwadratów, które będą poszewką na poduszkę oraz moich pomysłów w głowie milion czterdzieści. Wszystko musi zaczekać. W międzyczasie swoje frustracje zamieniam w słupki, które będą zapewne niebawem szerokim na 2 metry kocem, pod którym w chłodne, jesienne wieczory będziemy się z mężem przykrywać, oglądając w domu filmy na dużym formacie. Dobór kolorów jest wypadkową mojego nastroju i pogody na zewnątrz:).


U nas już jesień a u was? Kilka ostatnich wieczorów poszukiwałam niezbyt trudnego i ładnego wzoru na mitenki, chyba dziś coś znalazłam, oraz w końcu udaje mi się założyć czasami swój kolorowy wełniany szalik. A jutro pierwszy września, ciężko w to uwierzyć, jak i również w to, że za tydzień mój trzletni syn pójdzie do przedszkola!


sobota, 20 sierpnia 2011

Mini quilt - początek

Już od kilku miesięcy oglądam wszystkie cudne patchworki i rośnie we mnie pragnienie uszycia swojego. Wybrałam tkaniny, które lubię -  tęczowy zestaw, ulubiony len z nadrukiem gazety i filc do dekoracji. Zaczęłam od czegoś prostszego, czyli dużo kolorowych pasków, na ten moment całość bardzo mi się podoba, mam nadzieję, że w trakcie szycia uda mi się zachować kompozycję, która zawiśnie na ścianie w naszym domu.


Jest plan, żeby jakieś zwierzątko wyskoczyło zza krzaczka, ale nie wiem jeszcze jakie:).


Ponadto, jeśli macie jakieś uwagi, wskazówki, chętnie przyjmę. Najbardziej obawiam się podszywania tego obrazka ociepliną, fajnego przeszcia (pikowania???) oraz chyba największy strach - obramowanie:).


wtorek, 16 sierpnia 2011

Ambicje

Zacznę dziś konkretnie:). Pragnę nauczyć się sztuki fotografowania. Owa ambicja rośnie we mnie od dawna, we wrześniu idę na stosowny kurs, a w międzyczasie czytam. Kiedy tylko Marysia wspomniała o książce Plate to Pixel, natychmiast dodałam ją do listy lektur obowiązkowych! Od kilku dni chłonę wiedzę w niej zawartą, podziwiam piękne zdjęcia i przełykam ślinę, nadmiernie produkowaną w związku z pysznościami znajdującymi się na stronach tej lektury.


Naszła mnie myśl, że fajnie byłoby tę wiedzę wykorzystać już teraz, a że bardzo lubię piec, dlaczego nie połączyć ze sobą przyjemnego z pożytecznym. W zwiazku z tym, wczoraj powstał blog kulinarny - tsumiko w kuchni.

Od teraz, nie będę was tutaj zanudzać żadnymi przepisami, a zainteresowanych serdecznie zapraszam. Póki co piszę o słodkościach przez was już poznanych, wkrótce zajmę się nowościami. 
Jeszcze raz polecam tę książkę, jest tam mnóstwo wskazówek przydatnych nie tylko w przypadku fotografowaniu jedzenia, autorka włożyła w nią całą siebie, dzięki czemu jest bardzo dobrze napisana. 
I do następnego posta!

czwartek, 11 sierpnia 2011

Bawełniane podkładki

Bardzo chciałam zrobić coś na szybko, więc postanowiłam wykorzystać leżącą od kilku miesięcy w moim koszyku (albo raczej wielgachnym koszu) bawełnę. To moje pierwsze szydełkowanie z tego typu włóczki i na pewno nie ostatnie. Dziergało się bardzo przyjemnie i podkładek będzie więcej. Mam wrażenie, że w większej ilości będą się pięknie prezentować w formie girlandy zawieszonej w oknie. Wzór pochodzi z The Yvestown Blog.

środa, 10 sierpnia 2011

Wełniana poducha i niebo w gębie

Bardzo kocham wełnę kauni, zwłaszcza w kolorach EQ (czyli tęcza). Ta włóczka jest taka szorstka, można powiedzieć rustykalna i uwielbiam, kiedy kolory płynnie przechodzą jeden w drugi. Z resztki tej tęczowej wełny zrobiłam przód (lub tył, jak kto woli) poszewki na dużą poduszkę (50*50 cm). Na drugą stronę wykorzystałam Kauni w różnych odcieniach zieleni i teraz możemy poduchę odwracać w zależności od nastroju, lub od tego, gdzie się znajduje.
 Moja pasja kuchenna trwa. Nie, nie upiekłam dziś nic zdrowego, po prostu jak zobaczyłam przepis, to nie mogłam się mu oprzeć, chodził za mną i chodził, cały czas czułam w powietrzu (wyimaginowany) zapach cynamonu. Przepis pochodzi z blogu Joy the Baker, nic nie zmieniłam, jedynie przełożyłam jednostki wagi na bardziej mi przystępne (czyli gramy i ml). Polecam gorąco, nie wymaga wiele pracy, może odrobinę czasu, ale można go również robić na raty. Drogie Panie, prezentuję chlebek z cukrem cynamonowym!
PRZEPIS
Składniki:
na ciasto:
350 g mąki (można dodać ociupinkę więcej)
50 g cukru
1saszetka suchych drożdży (7g)
pół łyżeczki soli
55 g masła
80 ml mleka
60 ml wody
2 duże jaja
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii

Na nadzienie:
200 g cukru
2 łyżeczki cynamonu
pół łyżeczki świeżo startej gałki muszkatołowej
55 g masła, stopionego aż do momentu, kiedy zbrązowieje

W jednej misce mieszamy 250 g mąki, cukier, drożdże i sól. Odstawiamy.
W kolejnej miseczce mieszamy ze sobą jajka, odstawiamy na bok.
W rondelku topimy masło razem z mlekiem; zdejmujemy z ognia, dodajemy wodę i olejek waniliowy i zostawiamy na około 2 minuty, żeby wszystko nieco wystygło.
Naszą mleczną miksturę wlewamy do suchych składników i mieszamy. Następnie dodajemy jajka i mieszamy tak długo, aż jajka połączą się z resztą masy (dość długo:)). Później dodajemy resztę mąki i znów mieszamy przez około 2 minuty. Nasze cisato będzie dość klejące, takie ma być.

Tak przygotowane ciasto odstawiamy przykryte czystą ściereczką na około godzinę, aż mniej więcej podwoi swoją objętość. 
W międzyczasie można przygotować nadzienie (pod koniec tego godzinnego czekania). Należy wymieszać suche składniki (cukier,cynamon i gałkę) oraz stopić masło.
Kiedy ciasto urośnie, wykładamy je na stolnicę (tudzież blat), dodajemy około 2 łyżki mąki (ja dodałam nieco więcej) i wyrabiamy. Następnie znów przykrywamy ściereczką i zostawiamy na około 5 minut. Teraz trzeba ciasto rozwałkować. Rozwałkowane ciasto powinno mnieć MNIEJ WIĘCEJ 30 cm na 50 cm. Następnie pędzelkiem do ciast rozsmarowujemy roztopione masło i posypujemy całość wcześniej przygotowanym cynamonowym cukrem, nawet jeśli wydaje się wam, że to za dużo, sypcie:).
Teraz proszę spojrzeć tutaj. Ciasto kroimy na 6 równych pasków, i te pasy układamy jeden na drugim, po czym kroimy na 6 równych częsci. Tak pokrojone wkładamy do foremki 22.5 na 12.5 (znów,może być mniejsza lub większa, albo dwie małe), ciasto powinno być raczej ściśle ułożone (w formie ciasto opiera się na dłyższym boku tej kanapeczki). Wkładamy wszystko do formy i odstawiamy na kolejne pół godziny, po czym umieszczamy w rozgrzanym piekarniku (175 stopni) i pieczemy około 30 minut. Gorące ciasto będzie wyglądało na niedopieczone ze względu na roztopiony cukier, po czasie cukier zastygnie i wszystko wróci do pięknej i smacznej formy. Chlebka nie trzeba kroić, można odrywać kolejne jego elementy i jest absolutnie przepyszny i baaardzo słodki. Acha, ja piekłam w formie silikonowej, ale jak będziecie piec w zwykłej to oczywiście trzeba ją natłuścić i obsypać mąką:). Smacznego!!!

niedziela, 7 sierpnia 2011

Kulinarnie

Uff, za mną bardzo ciężki tydzień pod znakiem płaczącej i zasmarkanej małej dziewczynki. Wszystko z powodu wyżynającej się trójki. Biedactwo nic tylko płacze i nieszczególnie pozwala sobie pomóc. Niestety dla mnie oznacza to również zero ukończonych prac, zero szycia i odrobinkę szydełka. 
Nie daliśmy jednak tej trójce całkiem przejąć nasze domowe poczynania, w zeszłą niedzielę, na przykład, wybraliśmy się nad morze. Lena odwiedziła wielką wodę po raz pierwszy i była zachwycona! Morze niestety było zimne, więc nasza zabawa ograniczyła się do rzucania kamieni, budowania zamków z piasku (Mikołaj z tatą) i spaceru po okolicy.

No ale tytuł posta wskazuje na to, że będzie o jedzeniu, więc do rzeczy. Od kilku tygodni stawiamy w domu na zdrowe odżywianie, póki co idzie nam całkiem nieźle. Jest to dla nas również okazja do poszerzenia menu, w końcu nie muszę się tak ciężko zastanawiać "co dziś na obiad", ponieważ mam stos przepisów do wypróbowania. Cała zabawa polega na wyeliminowaniu złego tłuszczu, cukru (zwłaszcza czekolady) i zrzucenie nieco sadełka (brzuch mam jak na początku ciąży:)). Jesteśmy łasuchami, więc szukam również przepisów na zdrowe i lekkie ciasta, a te które mi odpowiadają, przetwarzam w smakołyki na nasz stół.
Przedstawiam Wam zatem wypróbowane i warte grzechu zdrowe desery. Pierwszy zaskoczył mnie totalnie, ciasto (ja zrobiłam w formie babeczek) czekoladowo - korzenne ba bazie białej fasoli.

Przepis pochodzi z gazetowego forum i co najciekawsze, absolutnie nie czuć, że jest w nim jakakolwiek fasola. Ciasto nie ma tłuszczu, więc upieczone nieco różni się od zwykłych, ciężkich wypieków, ale jest na prawdę smaczne.
Na blogu Trufli znalazłam przepis na razową szarlotkę, tutaj już nieco bardziej zgrzeszyłam, bo musiałam dodać 100 g margaryny, ale jabłecznik łaził za mną dwa tygodnie i nie byłam w stanie się mu oprzeć. Pozatym kocham zapach jabłek z cynamonem roznoszący się po domu:).

Dziś do piekarnika za chwilkę wskoczy razowa pizza z mozarellą, pomidorami, rukolą i tuńczykiem a na specerze złapałam biedronkę, kótra była wspaniałą modelką!(pokażę koniecznie, bo mój mąż chyba pierwszy raz w życiu powiedział, że zrobiłam dobre zdjęcie!).


Jak zwykle, mam nadzieję napisać więcej za kilka dni i życzę wam wspaniałego i pełnego słońca tygodnia!

sobota, 30 lipca 2011

o chłopcu,który chciał fruwać

Tadam! Skończyłam Mikołajowe skrzydła, dziś mąż zajął się dziećmi, a ja niemalże w całości czas poświęciłam maszynie do szycia (z przerwą na gotowanie!). Planowałam ułożyć kolory tak, aby skrzydła wyglądały symetrycznie, niestety przy naszywaniu brakło mi nieco "piórek" więc od mniej więcej połowy nastąpił tak zwany freestyle:). Ostatecznie miało być kolorowo i pstrokato. Ponadto troszkę bym ulepszyła patent i myślę, że warto delikatnie połączyć też dół skrzydeł, przy większym wietrze wszystko naszemu ptaszysku leciało do przodu.

No i teraz historia z morałem, zwłaszcza dla rodziców wrażliwych trzylatków. Skrzydła czekały na Mikołaja, kiedy wrócił ze spaceru. Od razu chciał je przymierzyć i pójść do ogródka. Przywiązałam mu wszystkie troczki i pobiegł. Poszłam po aparat. Znim go wyciągnęłam, mój synek wrócił z płaczem. Wiecie dlaczego płakał? Bo nie pofrunął! Na szczęście udało mi się go przekonać, że może pofruwać tak na niby i ostatecznie uniósł się w powietrze przy pomocy trampoliny:).
Skoro już zasiadłam do maszyny, prędko chyba jej nie schowam. W kolejce czeka kilka projektów, część już skorojona, część tylko w głowie. Na przydład teraz sobie dołożyłam nieco pracy i pociachałam odrobinę tkaninowej tym tazem tęczy:). CDN....



niedziela, 24 lipca 2011

ruszyła maszyna ospale...

Nie wiem, ile czasu minęło od mojego ostatniego spotkania z maszyną do szycia, kiedy ją wyciągnęłam, nie byłam do końca pewna, co i jak, a kiedy w ostatecznie uruchomiłam, nie byłam przekonana, że wszystko robię dobrze. Na szczęście udało mi się ustawić ją tak, jak trzeba i zdaje się, że nie taki stary sprzęt działa jak "ta lala". Trochę nieszczęsnie obrałam sobie swój piewszy maszynowy cel - skrzydła dla Mikołaja. Sam projekt jest prosty i nie wymaga prezycji, ale ilość naszywanych "piórek" skutecznie zniechęca mnie do kontynuowania pracy. Na ten weekend zaplanowałam sobie coś jeszcze, ale nawet owych skrzydełek nie udało mi się skończyć. Mam nadzieję, że jeszcze w tym tygodniu Mikołaj "pofrunie". Do wykonania tych dziecięcych skrzydełek zainspirował mnie jak zwykle Pinterest, a skorzystałam z instrukcji Eri. Serdecznie polecam!


Szydełko oczywiście również jest w ciągłej akcji, wszystkie kwadraty do poduszki numer dwa mam już zrobione, teraz znów żmudna praca chowania nitek i łączenia ich w całość. Myślę, że są to moje ostatnie szydełkowe "dzieła", które wymagają tyle czasu na połączenie.


Poszewka numer trzy, również szydełkowa, jest w połowie gotowa, myślę że z tą pójdzie mi szybciej:). 

Oprócz tego panna Lenka już czasami chodzi na spacery o własnch nóżkach (aczkolwiek dalej niż 200 metrów od domu nie udało nam się odejść:)) i w związku z chodzeniem ma nowe, cudne buciki. Baardzo chciałabym takie w rozmiarze 39:).


Życzę wam wszystkim udanego tygodnia i dużo dużo słońca!:*


wtorek, 12 lipca 2011

Poducha 1/9 i znowu to tej tęczy:)

Po wielkiej męczarni związanej z łączeniem elementów poduszki, numer jeden uznaję niemalże za zakończony. Muszę jeszcze dopracować zamknięcie poduchy, ponieważ zabrakło mi jakichś ciekawych guzików w domu, tymczasowo użyłam kawałków wstążki. Najbardziej żałuję, że tę tasiemkę pocięłam, bo mogłam zawiązać coś w stylu sznurowadeł i wydaje mi się, że takie rozwiązanie zaakceptowałabym na stałe. Tak czy owak, Panie i Panowie, przedstawiam wam Numer Jeden!



Zaśmiewam się z tego zdjęcia poniżej. Nie wiem skąd Mikołaj wypracował sobie uśmiech "zdjęciowy". Oto i on:).
Od dziś do naszych zabawek dołączyła tęcza, o której wspominałam w poprzednim poście. Jestem zachwycona tymi kawałkami drewna, dają niesamowite możliwości, pobudzają wyobraźnię dziecka i rodziców no i zmuszają do myślenia. Nie można tego oczekiwać od głośnych, samoobsługujących się zabawek, które teraz zalewają rynek. Wraz z tęczą otrzymaliśmy katalog i przepadłam! Niestety (albo i na szczęście), nie są to tanie rzeczy, ale będzie przyjemnie na nie odkładać.


Dziś udało nam się stworzyć wielki i kolorowy tunel dla kolejki z ikea......


.....oraz "labirynt" dla samochodzików:
 Wieczorem budowaliśmy jeszcze tęczowe wieże i nawet mąż uznał, że to fajna rzecz, więc jestem tęczowo szczęśliwa dziś:).
Udanego tygodnia!!!!

czwartek, 7 lipca 2011

opory, kolory i małe sukcesy

Witajcie! Po pierwsze, łączenie kwadratów za pomocą szydełka lub igły nie sprawia mi żadnej frajdy i idzie baaardzo opornie! Jeśli ktokolwiek ma jakiś sposób na usprawnienie tej czynności, chętnie podpatrzę. Na osłodę, ale i też dlatego, że nie mogłam oprzeć się kolorom, zaczęłam kwadraty na kolejną poduchę, a włóczki dobrałam tak samo, jak autorka bloga Tipsy Tessie.


Obiecałam też ostatnio dziecku tęczę Grimm's, na którą Mikołaj niecierpliwie czeka, a ja gormadzę fundusze. W formie tymczasowego zastępstwa, ułożyliśmy sobie tęczowy okrąg z włóczek, który mały rozrabiaka momentalnie wykorzystał w celach gimnastycznych, urządzając sobie z niego kałużę, do której skakał z krzesła:).


Najważniejsze na koniec: moja malutka córka sama chodzi! Wygląda przy tym nieco jak zombie, bo rączki zabawnie trzyma w górze dla równowagi, jesteśmy z niej bardzo dumni! Starszy brat nie może się już doczekać, kiedy Lena będzie biegać, żeby zabawa z nią była fajniejsza, a ja po cichu myślę, że chyba pora na porządne buty do joggingu, bo w tych które mam, takiej dwójki nie dogonię:).


Ponieważ weekend zbliża się do nas wielkimi krokami, życzę wam słonecznej i udanej końcówki tygodnia!

niedziela, 3 lipca 2011

dziewięć poduszek, geocaching i tarta czekoladowa

Ostatnio przegrywam walkę z czasem. Ja swoje, a on swoje. Doba jest zdecydowanie za krótka, głowa jest zbyt pełna pomysłów a dzieci jak to dzieci - bardzo wymagające. Niemniej jednak zdecydowałam, że dziewięć poduszek różnej wielkości, każda z "innej parafii", dostanie nowe poszewki. Część poszewek mam zamiar zrobić na szydełku, dla pozostałych w końcu wyciągnę z szafy maszynę do szycia, na co już czekam z lekkim podekscytowaniem! 
Poducha numer jeden jest już niemal gotowa, brakuje mi jeszcze trzech kwadratów, całość będę musiała połączyć, pochować wystające nitki i jakoś umocować zapięcie (najpewniej drewniane guziki). Muszę się przyznać, że nie mogę doczekać się końca tego projektu, przede wszystkim dlatego, że będę mogła zacząć kolejny:)


W mojej kuchni też ostatnio trochę się dzieje, próbujemy nowych rzeczy (na przykład pyszna sałatka z awokado, bekonem, pomidorkami i makaronem!). Kilka dni temu porwałam się na (z pozoru łatwą) tartę czekoladową z truskawkami według przepisu Doroty. Spaliłam jeden spód (nie mam do teraz pojęcia jak to się mogło stać!) ,na szczęście zrobiłam więcej ciasta i drugi wyszedł już idealnie, później tylko mała walka z pierwszym samodzielnie robionym budyniem i tarta gotowa, serdecznie polecam!


Muszę też wspomnieć o baaardzo ciekawym odkryciu, nie moim niestety. Pewien znajomy rodzynek (bo płci męskiej) z chustoforum zaraził kilka osób ideą, tudzież zajęciem zwanym geocaching. Fantastyczna rzecz dla ludzi uwielbiających odkrywać nowe miejsca, mając przy tym jakiś konkretny cel (znaleźć skarb). Świetna zabawa dla dzieci i czasami gratka dla fotografów, bardzo gorąco polecam! Dziś wyruszyliśmy z nadzieją na znalezienie dwóch skarbów, niestety wyszliśmy z lasu z jednym, ale bardzo zadowoleni:)



 Życzę Wam wszystkim udanego tygodnia!

niedziela, 19 czerwca 2011

tęcza nieco inaczej

Od kiedy mam nowe i nieskończone źródło inspiracji, zamarzyło mi się upieczenie tęczowego tortu. Zakładałam, że nie jest łatwo i kosztuje to baardzo dużo pracy, zdecydowanie za dużo pracy, kiedy się ma dwoje energicznych dzieci. Na szczęście zbieg okoliczności i obecność teściowej pozwoliły mi owy tort (w dwóch podejściach) upiec w spokoju, a cała misja zakończyła się sukcesem! Z dumą prezentuję Wam nie do końca idealny, ale jakże pełen miłości tęczowy tort urodzinowy Leny i Mikołaja.


Bardzo soczyste kolory osiągnęłam przez dodanie zaledwie maleńkiej łyżeczki (do karmienia niemowląt) barwnika spożywczego Wilton w formie pasty. Podobno najlepiej używać właśnie barwnika w żelu lub paście i unikać płynnej formy tego dodatku, żeby kolory były żywe.


Mój spód stanowił biszkopt, bo wiedziałam że się na nim nie zawiodę, każda warstwa to OSOBNO ubijany biszkopt z dwóch jaj (za pierwszym podejściem nie wpadłam na to, że nie można sobie tego ciasta przygotować hurtem z jaj 12, bo po upieczeniu jednej warstwy reszta będzie do wyrzucenia:)).
Krem zrobiłam z bitej śmietany z dodatkiem zgniecionych świeżych malin, żeby przełamać słodycz deseru. Następnym razem postawię na inną masę, bita śmietana na następny dzień niestety nie jest już taka wspaniała, ile to się człowiek uczy na błędach:).



Ostatecznie gwóźdź kulinarnego programu przyjęcia urodzinowego dzieci uważam za bardzo udany, jak i całą imprezę. Gdyby tylko w końcu chciało do nas przyjść lato, to byłoby idealnie. Tymczasem panuje tutaj temperatura około 15 stopni i większość czasu pada:(.
W ramach marzeń o lecie i w tematyce tęczowej, na talerzu ułożyłam też kolorowe owoce i aż trudno mi w to uwierzyć, wczoraj wieczorem po imprezie na niebie pojawiła się niewielka tęcza!!!


A na koniec moje piękne dzieci lat 1 i 3:)